Strona:Henryk Sienkiewicz-W pustyni i w puszczy.djvu/310

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
—   302   —

Poczem oboje zajęli się wyjmowaniem resztek kolców z nóg słonia, który poddawał się temu z nadzwyczajną cierpliwością.
Tymczasem spadły pierwsze krople dżdżu, więc Staś postanowił odprowadzić natychmiast Nel do »Krakowa« — ale tu zaszła niespodziewana trudność. Słoń za nic nie chciał się z nią rozstać i za każdym razem, gdy próbowała się oddalić, zawracał ją trąbą i przyciągał ku sobie. Położenie stawało się ciężkie i wesoła zabawa wobec uporu zwierzęcia mogła się źle zakończyć. Chłopiec nie wiedział, co począć, gdyż deszcz padał coraz gęstszy i groziła ulewa. Oboje cofali się wprawdzie nieco ku wyjściu, ale bardzo nieznacznie i słoń posuwał się za nimi.
Nakoniec Staś stanął między nim a Nel, utkwił w jego oczach ostre spojrzenie, jednocześnie zaś rzekł cichym głosem do Nel:
— Nie uciekaj, ale cofaj się ciągle aż do wązkiego przejścia.
— A ty, Stasiu? — zapytała dziewczynka.
— Cofaj się — powtórzył z naciskiem — bo inaczej muszę zastrzelić słonia.
Dziewczynka pod wpływem tej groźby posłuchała rozkazu, tembardziej, że, mając już nieograniczoną ufność w słoniu, była pewna, że on w żadnym razie nie zrobi nic złego Stasiowi.
Chłopiec zaś stał o cztery kroki od olbrzyma, nie spuszczając zeń oczu.
Upłynęło w ten sposób kilka minut. Nastała chwila wprost groźna. Uszy słonia poruszyły się kilkakrotnie,