Strona:Henryk Sienkiewicz-W pustyni i w puszczy.djvu/309

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
—   301   —

— Pokołysz, słoniu, i Stasia.
Mądry zwierz znów odgadł z jej poruszeń, czego od niego chce, i Staś, chwycony za pasek przy spodeńkach, w jednej chwili znalazł się w powietrzu. Było przytem takie jakieś dziwne i zabawne przeciwieństwo między jego rozgniewaną jeszcze miną a tem bujaniem się nad ziemią, że małe »Mzimu« poczęło śmiać się do łez, klaskać w ręce i krzyczeć tak, jak poprzednio:
— Jeszcze, jeszcze!
A ponieważ niepodobna jest zachować należytej powagi i prawić morałów wówczas, gdy człowiek wisi na końcu słoniowej trąby i mimowolnie wykonywa ruchy, podobne do ruchów wahadła, więc chłopiec począł się wkońcu śmiać także. Ale po pewnym czasie, zmiarkowawszy, że ruchy trąby stają się wolniejsze i że słoń zamierza postawić go na ziemi, wpadł niespodzianie na nowy pomysł: mianowicie, korzystając z chwili, w której znalazł się w pobliżu olbrzymiego ucha, chwycił za nie obu rękoma, wdrapał się po niem w mgnieniu oka na głowę i siadł słoniowi na karku.
— Aha! — zawołał z góry na Nel — niech zrozumie, że to on musi mnie słuchać.
I jął klepać go dłonią po głowie, z miną władcy i pana.
— Dobrze! — zawołała z dołu Nel — ale jak teraz zleziesz?
— To mały kłopot — odpowiedział Staś.
I, przewiesiwszy nogi przez czoło słonia, objął niemi trąbę i zsunął się po niej, jak po drzewie.
— Ot, jak zlezę.