Strona:Henryk Sienkiewicz-W pustyni i w puszczy.djvu/277

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
—   269   —

szukać miejsca, przez któreby mogli wydostać się na górę. Po drodze Staś wypytywał się, jakim sposobem słoń mógł znaleźć się tam, gdzie był — i z odpowiedzi Kalego wymiarkował mniej więcej, co zaszło.
Oto słoń uciekał widocznie wąwozem podczas pożaru dżungli przed ogniem; po drodze otarł się silnie o nadwerężoną skałę, a ta zwaliła się i przecięła mu odwrót. Potem, dobiegłszy do końca parowu, znalazł się nad brzegiem przepaści, w którą spadała rzeka, i w ten sposób został zamknięty.
Po pewnym czasie młodzi podróżnicy znaleźli wyjście, ale dość strome, tak, że trzeba było zsiąść z koni i prowadzić je za sobą. Ponieważ, wedle zapewnień Murzyna, do rzeki było bardzo blizko, więc ruszyli dalej piechotą. Doszli nakoniec na wysoki cypel, ograniczony z jednej strony rzeką, z drugiej parowem, i, spojrzawszy w dół, ujrzeli na dnie kotliny słonia.
Olbrzymi zwierz leżał na brzuchu i ku wielkiemu zdziwieniu Stasia nie zerwał się na ich widok, tylko, gdy Saba począł dopadać do brzegu wądołu i szczekać zajadle, poruszył na chwilę ogromnemi uszami i podniósł trąbę, ale opuścił ją natychmiast.
Dzieci, trzymając się za ręce, długo patrzyły na niego w milczeniu, które przerwał dopiero Kali.
— On umierać z głodu! — zawołał.
Rzeczywiście słoń wychudzony był do tego stopnia, że jego grzbiet tworzył wzdłuż ciała jakby sterczący grzebień; boki miał zapadłe, pod skórą, mimo jej grubości, rysowały się wyraźnie żebra — i łatwo było odgadnąć, że nie wstaje dlatego, że nie ma już sił.