Strona:Henryk Sienkiewicz-W pustyni i w puszczy.djvu/222

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
—   214   —

pod namiot, gdzie przygotował dla niej posłanie, obszukawszy wpierw starannie, czy w trawie niema skorpionów. Sam siadł na kamieniu ze sztucerem w ręku, by bronić jej od napadu dzikich zwierząt, w razie, gdyby ogień okazał się niedostateczną obroną. Ogarnęło go niezmierne zmęczenie i wyczerpanie. W duszy powtarzał sobie: »Zabiłem Gebhra i Chamisa, zabiłem Beduinów, zabiłem lwa i jesteśmy wolni«. Ale było to tak, jakby te słowa szeptał mu kto inny, i jakby on sam nie rozumiał dobrze, co to znaczy. Miał tylko poczucie, że są wolni, ale że stało się zarazem coś okropnego, co napełniało go niepokojem i przygniatało mu piersi, jak ciężki kamień. Wreszcie myśli poczęły mu drętwieć. Długi czas patrzył na wielkie ćmy, krążące nad płomieniem, a wkońcu jął kiwać się i drzemać. Kali drzemał także, ale budził się co chwila i dorzucał gałęzi do ognia.
Noc uczyniła się głęboka i, co rzadko zdarza się pod zwrotnikami, bardzo cicha. Słychać tylko było trzask płonących cierni i syczenie płomienia, który rozświecał zatoczone półkolem wiszary skalne. Księżyc nie rozjaśniał głębin wąwozu, ale w górze migotały roje nieznanych gwiazd. Powietrze stało się tak chłodne, że Staś zbudził się, otrząsnął senne odrętwienie i począł troszczyć się o to, czy chłód nie dokuczy małej Nel.
Lecz uspokoił się, przypomniawszy sobie, że zostawił jej pod namiotem na wojłokach pled, który Dinah zabrała jeszcze z Fayumu. Przyszło mu też na myśl, że, jadąc od samego Nilu ciągle, lubo nieznacznie, pod górę, musieli przez tyle dni, zajechać już dość wysoko,