Strona:Henryk Sienkiewicz-W pustyni i w puszczy.djvu/223

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
—   215   —

a zatem do krajów, w których febra nie grozi już tak, jak w nizkiem łożysku rzeki. Dojmujący chłód nocny zdawał się potwierdzać to przypuszczenie.
I myśl ta dodała mu otuchy. Podszedł na chwilę pod namiot, by posłuchać, czy Nel śpi spokojnie, poczem wrócił, siadł bliżej ognia i znów począł drzemać, a nawet zasnął głęboko.
Nagle zbudziło go warczenie Saby, który poprzednio ułożył się do snu tuż przy jego nogach.
Kali ocknął się także i obaj poczęli spoglądać niespokojnie na brytana, który, wyciągnięty jak struna, nastawił uszy i, łopocąc nozdrzami, wietrzył w stronę, z której przybyli, wpatrując się zarazem w ciemność. Sierść zjeżyła mu się na karku i grzbiecie, a piersi wzdymały się od powietrza, które, warcząc, wciągał w płuca.
Młody niewolnik dorzucił co prędzej suchych gałęzi na ogień.
— Panie, — szeptał — wziąć strzelbę! wziąć strzelbę!
Staś wziął strzelbę i wysunął się przed ogień, by widzieć lepiej mroczną głąb wąwozu. Warczenie Saby zmieniło się w urywane poszczekiwanie. Przez długą chwilę nie było nic słychać, poczem jednakże do uszu Kalego i Stasia doleciał z odległości głuchy tętent, jakby jakieś wielkie zwierzęta biegły szybko w stronę ognia. Tętent ów odbijał się wśród ciszy echem o skalne ściany i stawał się coraz głośniejszy.
Staś zrozumiał, że zbliża się śmiertelne niebezpieczeństwo. Ale co to być mogło? Może bawoły, może