Strona:Henryk Sienkiewicz-Rodzina Połanieckich (1897) t.2.djvu/310

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

trzymywać. Po chwili też Połaniecki zabrał Maszkę do swego gabinetu.
— Wszystko więc dobrze idzie? — rzekł.
— Oto jest rata — odpowiedział Maszko — jaka przypada od twojej sumy. Bądź łaskaw pokwitować.
Połaniecki siadł do biurka i napisał pokwitowanie Maszko zaś rzekł:
— A teraz inna sprawa. Sprzedałem ci niegdyś dąbrowę na Krzemieniu, z warunkiem, że będę mógł ją odkupić, zwróciwszy cenę i umówiony procent. Oto cena i umówiony procent. Spodziewam się, że nie masz nic do nadmienienia, ja zaś mogę ci tylko podziękować, boś mi oddał wówczas rzeczywistą usługę i — jeśli kiedyś będziesz potrzebował czegoś odemnie — proszę cię — bez żadnej ceremonii! — proszę do mnie jak w dym — usługa za usługę! Wiesz, że lubię być wdzięczny!
— Ta małpa poczyna mnie protegować! — pomyślał Połaniecki.
I gdyby nie był u siebie, może wypowiedziałby głośno tę cichą uwagę, lecz się pohamował i rzekł:
— Nic nie mam do nadmienienia, ponieważ taki był kontrakt. Nie traktowałem też tego nigdy jako interesu.
— Tem bardziej umiem to cenić — odpowiedział łaskawie Maszko.
— A wogóle, co u ciebie słychać? — spytał Połaniecki. — Widzę, że płyniesz wszystkimi żaglami. Jak sprawa?
— Ze strony instytucyi dobroczynnych występuje jakiś młody adwokacina, nazwiskiem Śledź. Piękne nazwisko, prawda? Gdybym kota tak nazwał, toby trzy dni miau-