Strona:Henryk Sienkiewicz-Rodzina Połanieckich (1897) t.2.djvu/309

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

wam strzeliło do głowy z tym Zawiłowskim i z tamtą włoską gidyą?
— Ja, mój Stachu, przecie nie swatam, tylko mówię, że nie byłoby to źle. Anetce Osnowskiej trochę się pali w głowie, to prawda, ale ona taka żywa, jak iskra.
— Narwana, nie żywa, ale wierz mi, że nie taka naiwna, jak się wydaje, i we wszystkiem ma swój osobisty planik. Czasem myślę, że ją panna Castelli tyle obchodzi, ile mnie, i że na dnie tego wszystkiego jest coś innego.
— Cóżby mogło być?
— Nie wiem, a nie wiem może dlatego, że i to mnie mało obchodzi. Wogóle nie mam zaufania do tych kobiet.
Dalszą rozmowę przerwał im Maszko, który zajeżdżał właśnie dorożką przed ich dom, i ujrzawszy ich, pośpieszył powitać Marynię, następnie rzekł do Połanieckiego:
— Dobrze, żeśmy się spotkali, bo jutro wyjeżdżam na parę dni, a że dziś termin, więc przynoszę ci pieniądze.
Poczem zwrócił się do Maryni:
— Byłem właśnie u ojca pani. Pan Pławicki doskonale wygląda, ale mówił mi, że tęskni za wsią i za gospodarstwem, dlatego namyśla się, czy nie kupić jakiego mająteczku pod miastem. Powiedziałem mu, że jeśli wygramy sprawę, to może się utrzymać przy Płoszowie.
Maryni nie w smak była ta rozmowa, w której przebijała zresztą lekka ironia, więc nie chciała jej pod-