Strona:Henryk Sienkiewicz-Ogniem i mieczem (1901) t.4.djvu/125

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Chodzimy, chodzimy, zaglądamy wszędzie — niema nic, wracamy źli. Aż na podwórzu spotykamy ministra kalwińskiego, któren kapitana Szenberka na śmierć gotował, tego, co go wczoraj postrzelili pod chorągwią pana Firlejową. Ja mu tedy mówię: będziesz się tu, szołdro, włóczył i dyzgusta Bogu czynił? — jeszcze niebłogosławieństwo na nas ściągniesz! A on, widać dufając w protekcyą pana bełzkiego, rzecze: „Taka dobra nasza wiara, jak i wasza, albo lepsza!“ Jak to powiedział, ażeśmy skamienieli ze zgrozy. Ale ja nic! Myślę sobie: jest ksiądz Żabkowski, niechże będzie dysputa. A mój ksiądz Żabkowski aż parska i zaraz z argumentami zmacał go pod żebro, on zaś nic na tę pierwszą racyą nie odrzekł, bo jak się wziął toczyć, tak aż o ścianę się oparł. Wtem nadszedł książę z księdzem Muchowieckim i na nas! że to hałasy i swary wszczynamy, że to nie czas, nie miejsce i nie agrumenta! Zmyli nam głowy jak żakom — a bodaj czy słusznie, bo utinam sim falsus vates, ale te ministry pana Firleja ściągną jeszcze na nas jakie nieszczęście...
— A ówże kapitan Szenberk nie rewokował? — pytał pan Michał.
— Gdzie tam! umarł w bezecności, jak żył.
— Że teżto ludzie wolą się zbawienia wyrzec, niż swego uporu! — westchnął pan Longinus.
— Bóg nas od przemocy i od czarów kozackich broni — mówił dalej Zagłoba — a oni Go jeszcze obrażają. Czy waściom wiadomo, że wczoraj z tego tam ot szańca, kłębkami nici na majdan strzelano? Żołnierze powiadali, że zaraz w tem miejscu, gdzie kłębki padły, ziemia jakoby trądem się pokryła...