Strona:Henryk Sienkiewicz-Ogniem i mieczem (1901) t.4.djvu/126

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Wiadoma rzecz, że przy Chmielnickim czarni za rękodajnych służą — rzekł, żegnając się, Litwin.
— Czarownice sam widziałem — dodał Skrzetuski — i powiem waszmościom...
Dalsze słowa przerwał pan Wołodyjowski, który ścisnął nagle ramię Skrzetuskiego i szepnął:
— Cicho-no!...
Poczem skoczył nad sam brzeg okopu i słuchał pilnie.
— Nic nie słyszę — rzekł Zagłoba.
— Ts!... deszcz zagłusza! — odpowiedział Skrzetuski.
Pan Michał począł kiwać ręką, aby mu nie przeszkadzano, i czas jeszcze jakiś słuchał pilno, nakoniec zbliżył się do towarzyszów.
— Idą — szepnął.
— Daj znać księciu! poszedł ku kwaterom Ostroroga — odszepnął Skrzetuski — my zaś pobieżymy ostrzedz żołnierzy.
I zaraz z miejsca puścili się wzdłuż okopu, zatrzymując się co chwila i szepcąc wszędy po drodze czuwającym żołnierzom:
— Idą! idą!...
Słowa przeleciały, jakoby cichą błyskawicą, z ust do ust. Po kwadransie przyjechał książę już na koniu i wydał rozkazy oficerom. Ponieważ nieprzyjaciel chciał widocznie zaskoczyć obóz w śnie i nieczujności, więc książę polecił utrzymać go w błędzie. Żołnierze mieli się zachować jak najciszej i dopuścić szturmujących aż na same wały, poczem dopiero, gdy wystrzał z działa da znak, uderzyć na nich niespodzianie.
Żołnierz był w gotowości, więc tylko rury musz-