Strona:Henryk Sienkiewicz-Ogniem i mieczem (1901) t.3.djvu/269

    Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
    Ta strona została uwierzytelniona.

    — Tak jest.
    — A bezpieczen, bo to słyszę czerń tam hula?
    — On u Dońca pułkownika mieszka. Jemu nic nie uczynią, bo nasz bat’ko Chmielnicki kazał jego Dońcowi pod gardłem pilnować, jak oka w głowie.
    — Cuda prawdziwe się dzieją! Skądże Chmielnickiemu takie serce dla Skrzetuskiego?
    — On jego zdawna miłuje.
    — A mówił tobie pan Skrzetuski, czego szuka w Kijowie?
    — Jak nie miał mówić, kiedy on wie, że ja jego druh, ja szukał z nim razem i osobno — tak musiał powiedzieć, czego mnie szukać.
    — Aleście dotąd nie znaleźli?
    — Nie znaleźliśmy. Co tam Lachiw jeszcze jest, to się kryją, jeden o drugim nie wie, tak i znaleźć nie łatwo. Wy słyszeli, że tam czerń morduje, a ja to widział, nietylko Lachiw mordują, ale i tych, którzy ich ukrywają, nawet mnichów i czernice. W monastyrze Dobrego Mikoły u czernic było dwanaście Laszek, to je razem z czernicami dymem w celi zadusili, a co parę dni, to się skrzykną po ulicach, i łowią i do Dniepru prowadzą. Hej! co tam już wytopili...
    — To może i ją zamordowali?
    — Może i ją.
    — Ale nie! — przerwał Wołodyjowski. — Już jeśli ją tam Bohun sprowadził, to ją musiał zabezpieczyć.
    — Gdzie bezpieczniej, jak w monastyrze, a dla tego i tam znajdą.
    — Uf! — rzekł Zagłoba. — Tak wy myślicie, Zahar, że ona mogła zginąć?
    — Ne znaju.