Strona:Henryk Sienkiewicz-Nowele tom VII.djvu/129

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

i przygarnęła się do niego, jak dziecko przygarnia się do matki.
A Świrski, pochyliwszy się, ucałował jej czoło, poczem zaczął wycałowywać łzy z oczu — i stopniowo ogarniał go płomień: po chwili chwycił ją w swoje ramiona atlety, przycisnął z całych sił do piersi i jął szukać ustami jej ust.
Ale ona poczęła się bronić:
— Nie! nie! — mówiła zdyszanym głosem... — Tyś nie taki, jak inni... Później! nie! nie!... Zmiłuj się!
Świrski trzymał ją w objęciach, przechyloną wtył; w tej chwili był on właśnie taki, jak inni — na szczęście jednak dla pani Elzenowej, zaraz po jej słowach, dało się słyszeć lekkie pukanie we drzwi.
Wówczas rozskoczyli się w dwie strony.
— Kto tam? — spytała pani Elzenowa z akcentem niecierpliwości.
We drzwiach ukazała się posępna głowa Kresowicza.
— Przepraszam — rzekł przerywanym głosem — Romulus kaszle i może gorączkuje... Myślałem, że trzeba pani dać znać.
Świrski podniósł się:
— Czy nie pójść po lekarza?
Lecz pani Elzen odzyskała już zwykłą zimną krew.
— Dziękuję panu — rzekła — jeśli trzeba, poślemy z hotelu, ale pierwej muszę dziecko zobaczyć... Dziękuję! a tymczasem muszę odejść — więc do jutra!... Dziękuję!