Strona:Henryk Sienkiewicz-Nowele tom VII.djvu/130

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

To rzekłszy, wyciągnęła ku niemu rękę, którą Świrski podniósł do ust.
— Do jutra — i codzień. Do widzenia!
Pani Elzenowa, zostawszy sam na sam z Kresowiczem, spojrzała na niego badawczo:
— Co jest Romulusowi?
On zaś zrobił się jeszcze bledszy, niż był zwykle i odrzekł prawie szorstko:
— Nic.
— Co to znaczy? — spytała, marszcząc brwi.
— To znaczy, że... niech mnie pani wypędzi, bo — oszaleję!
I zawróciwszy na miejscu — wyszedł. Pani Elzen stała przez chwilę z połyskami gniewu w oczach i namarszczoną brwią, ale stopniowo czoło jej poczęło się wygładzać. Miała istotnie trzydzieści pięć lat, a oto był nowy dowód, że urokowi jej nikt nie mógł dotychczas się oprzeć.
Po chwili zbliżyła się do zwierciadła, jakby szukając w niem potwierdzenia tej myśli.
Świrski zaś wracał w pustym wagonie do Nizzy, podnosząc ustawicznie do twarzy ręce, które pachniały heljotropem. Czuł się niespokojny, ale przytem szczęśliwy — i krew biła mu do głowy, gdy nozdrzami wciągał zapach ulubionej perfumy pani Elzen.

III

Nazajutrz jednak zbudził się z ciężką głową, jakby po nocy, spędzonej na pijaństwie — i zarazem z wielkim niepokojem w sercu. Gdy światło dniem padnie na dekorację teatralną — wówczas to, co wy-