Strona:Henryk Sienkiewicz-Nowele tom VII.djvu/128

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Aa!! — zawołała, oddychając głęboko — mam początki migreny i sama nie wiem, co się ze mną dzieje!
— Zmęczyli panią?
— Tak, tak — i więcej niż zmęczyli!...
— Dlaczego pani ich zaprasza?
Ona zaś, jakby dłużej nie panując nad nerwami, zbliżyła się gorączkowo ku niemu:
— Niech pan siada i niech pan się nie rusza! Nie wiem... może zgubię się w oczach pańskich, ale ja potrzebuję tego, jak lekarstwa... O tak!... Chwilę tak zostać przy uczciwym człowieku... Ot tak!...
To rzekłszy, siadła koło niego i, wsparłszy głowę na jego ramieniu, przymknęła oczy...
— Chwilę tak!... chwilę!
I nagle powieki jej zrosiły się obficie, lecz poczęła przykładać raz po raz palce do ust, na znak Świrskiemu, by nic nie mówił i jej pozwolił pozostać w milczeniu.
On zaś wzruszył się, gdyż zawsze na widok łez kobiecych miękł jak wosk. Ufność, jaką mu okazała, ujęła go i napełniła mu serce tkliwem uczuciem. Zrozumiał też, że chwila stanowcza nadeszła, więc otoczywszy ją ramieniem, rzekł:
— Zostań pani przy mnie na zawsze, daj mi do siebie prawo.
Pani Elzenowa nie odpowiedziała, tylko z oczu płynęły jej ciągle łzy duże a ciche.
— Bądź moją — powtórzył Świrski.
Wówczas zarzuciła mu rękę na drugie ramię