Strona:Henryk Sienkiewicz-Na polu chwały 1906.pdf/64

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— To ja ich znam. Pójdź-że na plebanię, powiesz mi, jako co było.
I wyszli. Ale na środku obejścia ksiądz Woynowski zatrzymał się nagle, spojrzał bystro w oczy Taczewskiego i rzekł:
— Słuchaj, Jacek, w tem jest mulier?
A ów uśmiechnął się smutno.
— I jest, i niema, — rzekł — bo w rzeczy o nią poszło, ale ona temu niewinna.
— Aha! niewinna! wszystkie one niewinne. A czy ty wiesz, co mówi Ekleziasta o niewiastach?
— Nie pamiętam, dobrodzieju.
— I ja nie pamiętam, ale czego sobie nie przypomnę, to ci w domu przeczytam. „Inveni (powiada) amariorem morte mulierem, quae laqueus (powiada) venatorum est et sagena cor ejus. I coś tam dalej powiada, ale w końcu mówi: qui placet Deo, effugiet illam, qui autem peccator est, capietur (powiada) ab illa“. Ostrzegałem cię, nieraz i nie dziesięć razy, żebyś w tym domu nie przesiadywał — a teraz masz.
— Oj! łatwiej ostrzegać, niźli tam nie bywać — odpowiedział z westchnieniem Taczewski.
— Nic cię tam dobrego nie spotka.
— Pewnie — odrzekł cicho młody rycerz.
I szli ku plebanii w milczeniu, a ksiądz z twarzą stroskaną, bo kochał Jacka z całej duszy. Gdy po śmierci ojca, któren umarł z zarazy, młodzieńczyk pozostał sam na świecie, bez blizkich krewnych, bez mienia, na kilku chłopach w Wyrąbkach, staruszek otoczył go tkliwą opieką. Majątku dać mu nie mógł, bo, mając duszę anielską, rozdawał biednym wszystko, co mu uboga parafia przynosiła, ale jednakże skrycie mu pomagał, a przytem pilnował go, uczył — i to nietylko na książce, ale i sztuki rycerskiej. Był to bowiem swego