Strona:Henryk Sienkiewicz-Na polu chwały 1906.pdf/59

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Taczewski spojrzał bystro na Bukojemskich, w jednej chwili domyślił się, o co chodzi, i przybladł.
— To tak! panie kawalerze? — rzekł znów do Cypryanowicza — to masz najmitów i za ich szablami się chowasz? A wiera, że to i pewnie, i przezpiecznie, ale czy po szlachecku i po rycersku, to inna rzecz! Tfu! w jakiej-żem się to znalazł kompanii.
Cypryanowicz, lubo z natury duszę miał łagodną, usłyszawszy tak haniebny posąd, oblał się krwią, żyły wystąpiły mu na czoło, oczy poczęły ciskać błyskawice, zazgrzytał okropnie zębami i chwycił za rękojeść szabli.
— Wychodź! wychodź w tej chwili! — zawołał zdławionym przez gniew głosem.
Zabłysły szable i w izbie rozwidniło się od stali, na którą padał blask płonącego w kominie łuczywa. Lecz trzej panowie Bukojemscy, skoczywszy między przeciwników, stanęli murem między nimi, czwarty zaś chwycił w ramiona Cypryanowicza i począł wołać:
— Staszku, na miły Bóg, pohamuj się! My pierwej!
— My pierwej! — powtórzyli inni.
— Puszczaj! — rzęził Cypryanowicz.
— My pierwej!
— Puszczaj!...
— Trzymajcie Staszka, a ja tymczasem się sprawię! — wołał Mateusz.
I, chwyciwszy za rękę Taczewskiego, począł go ciągnąć na stronę, ażeby zaraz zacząć, lecz ów ochłonął już, więc wyszarpnął dłoń, wbił szablę do pochwy i rzekł:
— Moja wola, kto pierwej i kiedy! Zaczem wam mówię: jutro, i nie tu, jeno w Wyrąbkach.
— O nie wymigasz się. Zaraz! zaraz!
Lecz Taczewski skrzyżował ręce na piersiach.