Strona:Henryk Sienkiewicz-Na polu chwały 1906.pdf/60

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Ha! jeśli pod cudzym dachem chcecie mnie bez bitwy mordować, to dobrze.
Na to wściekłość porwała braci. Poczęli bić napiętkami o podłogę, szarpać wąsy i sapać jak niedźwiedzie.
Ale żaden nie śmiał się już porwać na Taczewskiego, aby hańby na się nie ściągnąć!
Ów zaś stał jeszcze czas jakiś, jakby czekając, czy ku niemu nie skoczą, wreszcie chwycił za magierkę, wtulił ją na czuprynę i rzekł:
— Tedy wam zapowiadam: jutro! Panu Pągowskiemu powiedzcie, że w goście do mnie idziecie — a pytajcie o drogę do Wyrąbek. Za strugą będzie Męka Pańska z czasów zarazy. Tam was w południe czekam... Bodaj was zabito!
I ostatnie słowa wymówił jakby z żalem, poczem otworzył drzwi i wyszedł.
Na dziedzińcu opadły go pieski i, znając go dobrze, poczęły się do niego łasić. On spojrzał mimowoli na słupki pod oknami, jakby szukając swego konia; przypomniał sobie, że go już niema na świecie, więc westchnął i, poczuwszy chłodny powiew wiatru, rzekł sobie w duszy:
— Biednemu wiatr w oczy! Pójdę piechotą!...
A tymczasem w izbie młody Cypryanowicz łamał ręce z bólu, z gniewu i z okropną goryczą mówił do panów Bukojemskich.
— Kto was o to prosił? Najgłębszy wróg nie pogrążył by mnie głębiej, niż wy, razem z waszą przysługą.
Oni zaś żałowali go bardzo — i poczęli go ściskać jeden po drugim.
— Staszku — mówił Mateusz. — Przysłali nam gąsiorek na noc do izby. Na Boga, pociesz się!...