Strona:Henryk Sienkiewicz-Na polu chwały 1906.pdf/58

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— A czemu acan zowiesz mnie Pompejuszem? — zapytał.
— Boś tego godzien.
— A może dlatego, żeś kiep?
— Bij, kto w Boga wierzysz! — zawołał Jan.
Lecz pan Jacek miał już widocznie też dosyć rozmowy, bo nagle poderwało go coś z miejsca i skoczył jak kot ku Bukojemskim.
— Słuchajcie, zawalidrogi, — rzekł zimnym jak stal głosem — czego wy odemnie chcecie?
— Krwi! — zawołał Mateusz Bukojemski.
— Nie wywiniesz się! — krzyknął Marek.
— Wychodź zaraz!... — dorzucił, chwytając się za bok, Mateusz.
Lecz Cypryanowicz wsunął się szybko między nich.
— Nie pozwolę! — zawołał. — To cudzy dom.
— Tak! — przyświadczył Taczewski — to cudzy dom i nie uczynię tego panu Pągowskiemu, abym was miał pod jego dachem popłatać, ale jutro znajdę was!
— To my cię jutro poszukamy! — huknął Mateusz.
— Szukaliście zaczepki, dawaliście okazye cały dzień — dlaczego? — nie wiem, bom was nie znał, ani wy mnie — ale przypłacicie mi to, bo za moją obrazę, nie czterem, ale dziesięciu do oczu stanę.
— O wa! o wa! dość będzie jednego. Widać to, żeś o Bukojemskich nie słyszał — zawołał Jan.
Lecz Taczewski zwrócił się nagle do Cypryanowicza.
— Mówiłem o czterech — rzekł — ale może i waćpan łączysz się z tymi kawalerami?
Cypryanowicz skłonił się grzecznie.
— Skoro waść o to pytasz...
— Ale my pierwsi i po starszeństwie. Od tego nie odstąpim. Obiecaliśmy ci ją i usieczem każdego, który ci w drogę wejdzie.