Strona:Henryk Sienkiewicz-Na polu chwały 1906.pdf/50

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Po co ludzi zasmucać?
— Nie będzie nikt po mnie płakał.
— Skąd waćpan wiesz? — zaszemrał po raz trzeci głos dziewczyny.
Poczem przesunęła się do innych gości tak szybko, jak cudne, senne widzenie i zakwitła jak różany kwiat w drugim końcu komnaty.
Tymczasem starsi panowie zasiedli sobie po posiłku nad kubkami z miodem i nagadawszy się dowoli o sprawach publicznych, poczęli gwarzyć o prywatnych. Pan Grothus wodził czas jakiś rozczulonemi oczyma za panną Sienińską, poczem rzekł:
— To ci świeca! Popatrz no waść, panie bracie, na tych młodych, którzy jak ćmy do ognia lecą! Ale nie dziwota, bo gdyby nie to, że człeku lata są, leciałby tak samo.
Lecz pan Pągowski machnął niechętnie ręką.
— Ćmy też to, szare ćmy, nic innego.
— Jakże? Przecie chyba Taczewski nie szarak.
— Ale chudopachołek. Bukojemscy także nie szaraki. Nawet się krewnymi świętego Piotra powiadają, co może im do promocyi w niebie dopomódz, ale tymczasem na ziemi w leśniczówce królewskiej we czterech siedzą, poprostu jako gajowi.
Pan Grothus zadziwił się pokrewieństwem Bukojemskich niemniej niż w swoim czasie pana Pągowski, więc począł o nie szczegółowo wypytywać, aż w końcu rozśmiał się i tak rzekł:
— Święty Piotr, wielki to apostoł i nie chcę ja mu czci umknąć, a to tem bardziej, że czując się starym, wkrótce będę jego łaski potrzebował, ale, mówiąc między nami, — jako parantela... no, — to tam niebardzo znów jest się czem chwalić... Juści rybitwa był — nic więcej... Święty Józef, któren od