Strona:Henryk Sienkiewicz-Na polu chwały 1906.pdf/49

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

czerzy zaledwie mógł wysiedzieć, słuchając rozmowy panienki ze Stanisławom Cypryanowiczem. Nieszczęsny młodzian spostrzegł, że ten podobał się jej naprawdę, był bowiem istotnie dzielnym, miłym i wcale niegłupim chłopcem. Rozmowa przy stole toczyła się wciąż o przyszłych zaciągach. Cypryanowicz, dowiedziawszy się od pana Grothusa, że może on sam będzie zaciągał w tych stronach, zwrócił się nagle do panienki i zapytał:
— Jakie waćpanna wolisz chorągwie?
A panienka spojrzała mu na ramiona i odrzekła:
— Usarskie.
— Wedle skrzydeł?
— Tak. Raz widziałam usarzy i myślałam, że to chyba niebieskie wojsko. Śnili mi się potem przez dwie noce.
— Nie wiem, czy się przyśnię, ostawszy usarzem, ale że waćpanna mi się nieraz przyśni, to pewna — i też ze skrzydłami.
— A czemu tak?
— Jako właśnie Anioł.
Panna Sienińska spuściła na to oczy, aż cień od rzęs padł na jej różane policzki, i po chwili odrzekła:
— Ostań waćpan usarzem.
Taczewski zaciął zęby i przeciągnął dłonią po spoconem czole, ale przy wieczerzy nie doczekał się ani słówka, ani spojrzenia. Dopiero, gdy wszyscy wstawali już od stołu i w komnacie uczynił się rum krzeseł, słodki, ukochany głos zaszemrał mu nad uchem:
— A waćpan pójdziesz także na wojnę?
— By poledz! by poledz! — odpowiedział pan Jacek.
I w tej odpowiedzi był taki prawdziwy i szczery jęk bólu, że ukochany głos ozwał się znów jakby ze wzruszeniem: