Strona:Henryk Sienkiewicz-Na polu chwały 1906.pdf/51

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Dawida się wywodził — ba! o takim to mi waść gadaj!
— Ja jeno mówię, że niemasz tu dla tej dziewki nikogo odpowiedniego — i nietylko między tymi, których waść teraz widzisz pod moim dachem, ale i w całej okolicy.
— A ów że, któren siedzi przy pani Winnickiej?... Grzeczny wydaje się kawaler.
— Cypryanowicz? Tak! grzeczny ci on jest, ale to ród ormiański, od trzech czy też czterech dopiero pokoleń uszlachcony.
— To czemu ich waść prosisz? Kupido zdradny jest, i ani się obejrzysz, jak ci tu kaszy nawarzy.
Pan Pągowski, któren już przy przedstawieniu kawalerów wspomniał, ile im zawdzięcza, opowiedział jeszcze raz szczegółowo o napadzie wilków i o pomocy, jakiej doznał, wskutek czego przez samą wdzięczność musiał zbawców swych do domu zaprosić.
— Prawda, prawda — potwierdził pan Grothus — ale swoją drogą amor może ci tu kaszy nawarzyć, bo i w dziewczynie krew nie woda.
— Ej! wykrętna to łasica — odpowiedział pan Pągowski. — Ukąsić, to ona może i potrafi, ale sama się z pomiędzy palców wywinie — i nie byle kto ją przychwyci. Taka to już przyrodzona cnota wielkiej krwi, że nie poddawać się, jeno panować i rządzić musi. Nie należę ja tam do takich, których łatwo za nos wodzić, a wszelako nieraz i ja jej ustąpię: Prawda, żem dużo Sienińskim powinien, ale choćbym nie był powinien, to, jak ci stanie przedemną, a pocznie warkocz z ramienia na ramię przekładać, a głowę przechylać, a spoglądać, najczęściej zrobi, co zechce. I jeszcze nieraz pomyślę, jaki to zaszczyt i jakie błogosławieństwo Boskie, że ostatnie dziecko, ostatnia dziedziczka takiego rodu