Strona:Henryk Sienkiewicz-Na polu chwały 1906.pdf/40

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Toś dobrze rozpoznał. Widzicie, jako się nadstawia i przegina. Żeby się tak puślisko urwało, toby zleciał.
— Nie zleci, taki syn, bo dobrze siedzi i w puśliskach zdrowy rzemień.
— Przeginaj się, przeginaj, póki my cię nie przegniem!
— Obaczcie-no! znów się do niej uśmiecha!
— Cóż, bracia rodzeni? Pozwolim na to?
— Nigdy, jako żywo! Nie dla nas dziewka, dobrze! ale pamiętacie, cośmy wczoraj uradzili?
— Jakże! Musiał on się tego domyślić, bo chytra widać sztuka — i teraz na złość nam się do niej zaleca.
— I na wzgardę naszemu sieroctwu i ubóstwu.
— O, wa! wielki mi magnat — na cudzym podjezdku!
— Ba! przecież i my nie na swoich.
— Ale jedna szkapa nam została, to jak trzech w domu siedzi, czwarty może jechać choćby na wojnę, a ów i siodła własnego nie ma, bo mu je wilcy zębami porozrywali.
— I nosa jeszcze zadziera. Co on do nas cierpi? — powiedzcie?
— To się go spytać.
— Zaraz?
— Zaraz, ale politycznie, by starego Pągowskiego nie urazić. Dopieroż, wyrozumiawszy co odpowie, wyzwać.
— I wtedy już będzie nasz.
— Któryż ma z nas to uczynić?
— Juści ja, bom najstarszy. Sople jeno sobie z wąsów wykruszę i nu!
— Jeno zapamiętaj dobrze, co ci rzeknie.
— Jako pacierz wam powtórzę.