Strona:Henryk Sienkiewicz-Na polu chwały 1906.pdf/38

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

oczyma, mając w źrenicach błyski zimne jak lód i zarazem ostre jak brzeszczot.
Poczem rzekł do Pągowskiego:
— Nie jak wrona, ale jak szlachcic bez konia, z którego waszmości dobrodziejowi śmiać się wolno, ale komu innemu może być niezdrowo.
— Oho! oho! oho! — jęli powtarzać panowie Bukojemscy, przysuwając ku niemu konie. Twarze ich zmierzchły w jednej chwili i wąsy poczęły się poruszać, a on znów począł ich liczyć, zadzierając w górę głowę.
Lecz pan Pągowski ozwał się tak surowym i rozkazującym głosem, jakby nad wszystkimi miał komendę:
— Proszę mi tu żadnych zwad!... To jest pan Taczewski, — rzekł po chwili łagodniej, zwracając się do kawalerów — a to pan Cypryanowicz i panowie Bukojemscy, którym, mogę rzec, iż życie zawdzięczamy, bo i nas wczoraj wilcy napadli. Insperate przyszli nam z pomocą, ale skutecznie i w porę.
— W porę — powtórzyła z naciskiem panna Sie nińska, wydymając nieco usta i spoglądając wdzięcznie na Cypryanowicza. A Taczewskiemu zakwitły jagody, na twarzy odbiło się, jakby upokorzenie, oczy zamgliły się i z niezmiernym żalem w głosie odrzekł:
— W porę! Bo ich kupa i szczęśliwi, że na dobrych koniach, a mojemu Wołoszynowi wilcy już zębami dzwonią i ostatniego przyjaciela mi zbrakło. Ale — i tu spojrzał życzliwiej na Bukojemskich — niechże się święcą ręce waszmościom, boście uczynili to, co i ja z całej duszy byłbym chciał uczynić, jeno Bóg nie pozwolił...
Panna Sienińska zmienna była widocznie, jak każda białogłowa, a może też żal jej się uczyniło pana Taczewskiego, bo nagle oczki jej stały się słodkie i migotliwe, powieki jęły się mrużyć raz po raz i całkiem już innym głosem zapytała: