Strona:Henryk Sienkiewicz-Na polu chwały 1906.pdf/37

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

nieśmiałością w obliczu. Był to młody szlachcic, średniego wzrostu, z pięknemi, czarnemi oczyma, ale chudy jak trzaska, głowę miał pokrytą magierką, pamiętającą bodaj czasy Batorego, na sobie szary kubrak, podbity baranem, i żółte szwedzkie buty z ogromnemi cholewami, zakrywającemi nawet i uda. Nikt takich w Polsce już nie nosił, było więc widoczne, że to jest chyba jaka stara zdobycz wojenna z czasów Jana Kazimierza, wyciągnięta z lamusa z konieczności. — Idąc, patrzył naprzemian to na pana Pągowskiego, to na pannę Sienińską, i uśmiechał się, pokazując przytem białe, zdrowe zęby, ale uśmiech miał smutny i twarz zmieszaną, a nawet trochę zawstydzoną.
— Cieszę się okrutnie, — rzekł, stanąwszy przy karocy i kłaniając się grzecznie magierką — że widzę w dobrem zdrowiu waćpanią, waćpannę i waszmość pana dobrodzieja mego — gdyż droga niebezpieczna, o czym sam miałem sposobność się przekonać.
— Nakryj acan głowę, bo ci uszy zmarzną — rzekł szorstko pan Pągowski. — Dziękujem za troskliwość. A czego to acan włóczysz się po puszczy?
Taczewski spojrzał bystro na panienkę, jakby chciał zapytać: „może ty wiesz dlaczego?“ — ale widząc, że panienka oczy ma spuszczone i zabawia się przygryzaniem wstążek od kapturka, odrzekł nieco twardym głosem:
— At, przyszła mi fantazya popatrzyć na miesiąc nad borem.
— Piękna fantazja. A konia ci wilcy zarznęli?
— Dorznęli jeno, bom sam z niego duszę wyparł...
— Wiemy. I przesiedziałeś noc na sośnie jak wrona.
Tu panowie Bukojemscy buchnęli tak ogromnym śmiechem, aż im konie poprzysiadały na zadach, a Taczewski odwrócił się i począł ich kolejno liczyć