Strona:Henryk Sienkiewicz-Na polu chwały 1906.pdf/36

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Nie. Piwa się jeno grzanego napił i zaraz potem padł jak nieżywy na ławę.
Pan Pągowski zwrócił się do kawalerów.
— Słyszycie waćpanowie?
— Słyszymy.
— Bo trzeba go będzie chyba obudzić i rozpytać. Bez konia został, jakże go tu poniechać. Mógłby pachołek mój na drugiego lejcowego sieść w parze z forysiem, a jemu swego oddać. Powiadają, że szlachcic.. Może z daleka?
— I pilno mu musiało być — odrzekł Stanisław Cypryanowicz — skoro nocą jechał i do tego sam jeden. Pójdę, rozbudzę go i rozpytam.
Lecz chęć ta okazała się zbyteczną, albowiem w tej chwili z karczmy wyszedł pachołek, niosąc stolnicę, a na niej dymiące kubki wina — i, doszedłszy do karocy, rzekł:
— Proszę waszej miłości, pan Taczewski tu jest.
— Pan Taczewski? A on tu co u licha robi?
— Pan Taczewski? — powtórzyła panna Sienińska.
— Ogarnie się i zaraz wyjdzie — rzekł pachoł. Mało mi stolnicy z winem nie wytrącił, jak się dowiedział, że państwo tu są...
— A ciebie kto pyta o stolnicę?...
Pachołek umilkł, jakby głos stracił, a pan Pągowski wziął kubek wina pociągnął raz i drugi, poczem rzekł do Cypryanowicza, jakby z pewną niechęcią:
— To nasz znajomek i niby sąsiad... z pod Czarnej... A... trochę wartogłów i szaławiła. — Z tych, tutejszych Taczewskich, co to niegdyś w całem pono województwie...
Dalsze objaśnienia przerwało ukazanie się pana Taczewskiego, który wybiegłszy pośpiesznie z karczmy, szedł ku karocy zamaszystym krokiem, ale z pewną