Strona:Henryk Sienkiewicz-Na polu chwały 1906.pdf/35

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Ludzie wysunęli się z karczmy patrzyć na karocę, otoczoną przez jeźdźców i stanęli opodal. Byli to nie chłopi, tylko mieszczanie-zduni z Kozienic, którzy letnią porą robili garnki, a zimą podczas sanny rozwozili je po wsiach, a szczególniej na odpusty w okolicy. Wydawało się im, że to jakiś wielki dygnitarz musi jechać w tej karocy, otoczonej przez tak dorodną szlachtę, więc mimo mrozu pozdejmowali czapki i patrzyli z ciekawością.
Podróżni, przybrani ciepło, nie wysiadali z karocy, jeźdźcy pozostali także na koniach; poszedł tylko pachołek pana Pągowskiego z gąsiorkiem wina, aby je zagrzać przy ogniu w karczmie. Tymczasem pan Pągowski kazał się zbliżyć łyczkom i począł ich wypytywać: skąd są, dokąd jadą i czy nie groziło im gdzie „niebezpieczeństwo od zwierza?“
— Gdzietam nie groziło, wasza miłość, — odpowiedział stary mieszczanin — jeno że kupą jedziemy i we dnie. Czekamy tu na naszych od Przytyka i z innych stron. Chłopów może się też coś ściągnie i jeśli się zbierze z piętnaście, albo dwadzieścia wozów, to pojedziem na noc — a nie, to nie, chociaż bez pałek nie jeździemy.
— A z ludźmi nie zdarzył się jakowy wypadek?
— Zagryzły wilki żyda podobno w biały dzień. Jechał z gęsiami, bo pierze zostało na gościńcu, a z człowieka i z konia jeno gnaty. Tylko po krymce poznali ludzie, że to był żyd. A dziś rano przyszedł tu piechotą szlachcic, który całą noc na sośnie przesiedział. Powiada, że koń mu padł i wilcy go w jego oczach zarznęli. Skostniał ci tak na drzewie, że ledwie mógł mówić, a teraz śpi.
— Jak się zwał? Nie mówił skąd jest?