Strona:Henryk Sienkiewicz-Na polu chwały 1906.pdf/251

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

łaski Boskiej nic nie wskóra. Ale jak spojrzę na ów miesiąc, który jest tureckim znakiem, to mnie tak zaraz ta pięść swędzi, jakby mi ją komary pocięły. No! daj Bóg jak najprędzej, to sobie człek ulży.
Najmłodszy Bukojemski zamyślił się trochę i rzekł:
— Czemu to, księże dobrodzieju, Turcy jakoweś nabożeństwo do miesiąca mają i na chorągwiach go noszą?
— A psi to nie mają nabożeństwa do miesiąca? — zapytał ksiądz.
— Pewnie, że tak, ale dlaczego Turcy?
— Właśnie dlatego, że psubraty.
— A, jak mi Bóg miły, racya! — odrzekł młodzian. spoglądając z podziwieniem na księdza.
— Ale miesiąc temu nie winien — zauważył gospodarz — i miło patrzeć, kiedy tak w cichości nocnej omaści swojem światłem drzewa, jakoby je kto srebrem obsypał. Lubię ja okrutnie siedzieć sobie w taką noc, spoglądać ku niebu i wszechmocność Boską podziwiać.
— Ano pewnie, że dusza ludzka leci wówczas niby na skrzydłach ku swemu Stwórcy — odparł ksiądz. — Bóg miłosierny stworzył tak samo miesiąc, jako i słońce — i to jest wielkie dobrodziejstwo... Bo jeszcze co do słonka, no — to w dzień przecie i tak widno, ale, żeby nie było miesiąca, tożby dopiero ludzie, jeżdżąc po nocy, karków nakręcili, nie mówiąc o tem, że w zupełnych ciemnościach i swawola dyabelska byłaby znacznie większa.
Na chwilę umilkli i wodzili oczyma po pogodnem niebie, poczem ksiądz zażył tabaki i dodał:
— Zakonotujcie sobie waćpanowie w pamięci, jak to dobrotliwa Opatrzność myśli nietylko o potrzebach ale i o wygodzie ludzkiej.