Strona:Henryk Sienkiewicz-Na polu chwały 1906.pdf/245

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— W czem mam się opamiętać? Wolna mi wola, bom szlachcianka — i waćpanu do oczu powiadam: nigdy!
A on zbliżył się ku niej tak, że twarz przysunął tuż do jej twarzy, i mówił:
— To może, miast tu być panią, wolisz drwa do kuchni nosić? Też nie chcesz? To jakże będzie, szlachcianko?... Do których swoich włości stąd pojedziesz? A jeśli ostaniesz, to czyj tu chleb będziesz jeść? na czyjej będziesz łasce? W czyjej będziesz mocy?... Czyje łoże i czyj ten alkierz, w którym sypiasz? Co będzie, jak każę odjąć zaworę? A ty pytasz, w czem się masz opamiętać? W tem: co wybrać!... albo ślub, albo bez ślubu!...
— Podły! — krzyknęła panna Sienińska.
Lecz wówczas stało się coś niesłychanego. Ogarnięty nagłą furyą, Krzepecki ryknął nieludzkim głosem i, schwyciwszy dziewczynę za włosy, począł ją z jakąś dziką, zwierzęcą rozkoszą bić bez miłosierdzia i pamięci. Im dłużej panował nad sobą poprzednio, tem bardziej szaleństwo jego stawało się teraz straszne i ślepe. I byłby ją zabił niechybnie, gdyby nie to, że na jej krzyk o ratunek poczęli się zbiegać domownicy. Pierwszy ów stróż, który rąbał drzewo pod kuchnią, wpadł z siekierą do pokoju przez okno, za nim nadbiegli kuchenni, obie panny Krzepeckie, piwniczy i dwóch z dawnej czeladzi pana Pągowskiego.
Piwniczy, który był szlachcic z dalekiego zaścianka na Mazurach, a przytem człek niezwykłej siły, choć stary, chwycił Marcyana z tyłu za ramiona, ściągnął je tak, że aż łokcie niemal zetknęły się z sobą na plecach, i rzekł:
— Tak nie wolno, wasza miłość! — wstyd!...
— Puszczaj! — ryczał Krzepecki.