Strona:Henryk Sienkiewicz-Na polu chwały 1906.pdf/227

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

ich waćpan do Krakowa, bo tam się będą chorągwie ściągały. Ba! za jedną drogą może i ja się z waścią wybiorę, bo w ten sposób naszych chłopaków obaczym, a potem raźniejsi wrócimy.
Na to uśmiechnął się pan Cypryanowicz i rzekł:
— Sam tylko jegomość wrócisz.
— Czemu zaś?
— Bo ja się też zaciągnę...
— Waćpan chcesz jeszcze służyć wojskowo? — zapytał ze zdziwieniem ksiądz Woynowski.
— I tak, i nie, bo co innego jest zaciągnąć się do komputu i ze służby zawód sobie uczynić, a co innego ruszyć na jedną wyprawę. Stary już jestem — prawda, ale i starsi ode mnie stawali nieraz w szeregach na odgłos trąby Gradywa. Posłałem syna jedynaka — i to prawda, ale przecie ojczyźnie nie można za dużo ofiarować! Tak myśleli i ojce moi, za co też wynagrodziła ich ta matka nasza największym zaszczytem, jaki dać mogła. Więc dla niej choćby ostatni grosz! choćby ostatnia kropla krwi! A gdyby przyszło i poledz, — pomyśl jegomość, jakaż piękniejsza śmierć, jakie większe szczęście spotkać mnie może. Raz trzeba umrzeć — a czyż nie milej na polu chwały, przy boku syna, niż na łożu — i od szabli lub kuli, niż od choroby, a w dodatku przeciw poganom za wiarę i ojczyznę!...
Tu wzruszył się własnemi słowy pan Cypryanowicz i, rozłożywszy dłonie, począł powtarzać: „Daj to Bóg! daj to Bóg!“ a ksiądz Woynowski wziął go w objęcia i, wyściskawszy, tak mówił:
— Daj też i to Bóg, aby jaknajwięcej obywateli było podobnych w tej Rzeczypospolitej do waćpana, bo tak zacnych znajdzie się niewielu, a zacniejszego to już chyba wcale niema. Pewnie, że przystojniej szlach-