Strona:Henryk Sienkiewicz-Na polu chwały 1906.pdf/210

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

stałe jedynego człowieka, który był dla niej czemś na świecie. Nic dziwnego, że ów grom ogłuszył ją w pierwszej chwili i że wszystkie myśli poplątały się w jej głowie, a w sercu zapiekło się jeno uczucie żalu za tą jedyną blizką duszą, w połączeniu z uczuciem zdumienia i przestrachu.
Więc słowa dwóch starszych panien Krzepeckich, które poczęły grabić wyprawę, odbijały się o jej uszy jako dźwięki bez znaczenia. Przyszedł potem Marcyan, kłaniał się, zacierał ręce, podskakiwał, prawił coś długo, ale ona nie rozumiała zarówno jego, jak i wszystkich innych gości, którzy, wedle zwyczaju, zbliżali się ze słowami tem wymowniejszego spółczucia, im mniej go mieli w sercach! Dopiero gdy pan Cypryanowicz położył jej po ojcowsku rękę na głowie i rzekł. „Bóg będzie nad tobą, sieroto“, poruszyło się w niej coś nagle i do oczu napłynęły łzy. Pierwszy też raz przyszła jej do głowy myśl, że jest jako liść marny, zdany na wolę wiatru.
Tymczasem rozpoczęły się ceremonie pogrzebowe, które, ponieważ pan Pągowski był człowiekiem znacznym w swej okolicy, trwały, wedle zwyczaju, około dni dziesięciu. W zrękowinach brali udział, z niewielkiemi wyjątkami, tylko goście proszeni, na pogrzeb zaś zjechało całe bliższe i dalsze sąsiedztwo, więc dom roił się od ludzi, a przyjęcia, mowy, wyjazdy na nabożeństwa i powroty z kościoła następowały jedne za drugiemi. W pierwszych dniach uwaga powszechna zwracała się wyłącznie na niedoszłą wdowę po nieboszczyku, lecz później, gdy ludzie spostrzegli, że Krzepeccy objęli całkiem dom i że oni występują jako gospodarze, przestano na nią zważać i pod koniec uroczystości pogrzebowych nie zważano już więcej, niż na zwykłą rezydentkę domową.