Strona:Henryk Sienkiewicz-Na polu chwały 1906.pdf/202

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Opatrzność nad nami! — mówił stary — nic, tylko Opatrzność — i Pągowski ciężko odpowie przed Nią za tę krzywdę, którą nam chciał wyrządzić.
— A niech odpowiada — odrzekł Marcyan. — Nasze szczęście, że tylko chciał, a nie zdążył, bo teraz wszystko weźmiemy w ręce. Już się Sulgostowscy skłócili ze mną, ale pierwej ja im dusze wydrę, niż oni nam jeden zagon z Bełczączki.
— Ha, szelmy! tacy synowie! bodaj ich skrzywiło!... Wszelako nie ich się boję, jeno testamentu. Wypytywałeś księdza Tworkowskiego? Jeśli kto co wie, to on.
— Nijak mi było wczoraj, bo zdybał mnie przy kłótni z Sulgostowskimi i rzekł nam: „Nieboszczyk jeszcze nie ostygł“... potem wyjechał po trumnę i po księży — a dziś nie było czasu.
— Nuż Pągowski tej tam kozie wszystko zapisał.
— Nie miał prawa, bo to majątek po nieboszczce, naszej najbliższej krewnej.
— To też się testament zwali, ale będą koszta, jazdy do trybunałów... Bóg wie co!
— Ojciec do procesów zwyczajny, ja zaś ułożyłem sobie w głowie coś takiego, że nie będzie potrzeba żadnych procesów, tymczasem beatus qui tenet, przeto już się z Bełczączki nie ruszę i po czeladź naszą już posłałem. Niech mnie potem rugują — Sulgostowscy albo Zabierzowscy!
— Ale ze strony dziewki, jeśli jej zapisano?
— A kto się za nią ujmie? Dziewka jak palec na świecie: ni krewnych, ni przyjaciół — zwyczajnie sierota. Komu się zechce karku dla niej nadstawiać, narażać się na zwady, na pojedynki, na ekspensa? Co ona kogo obchodzi? Taczewski się w niej kochał, ale Taczewskiego niema; może wcale nie wrócić, a choćby