Strona:Henryk Sienkiewicz-Na polu chwały 1906.pdf/192

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— To dziwne — ozwał się prałat Tworkowski — słychać było wyraźnie.
— Wszyscy słyszeliśmy — odrzekł jeden z bliźniaków Sulgostowskich.
— I psy przestały wyć — dodał drugi.
Wtem drzwi od sieni, widocznie źle zamknięte przez czeladnika, otworzyły się same i do izby wpadł znowu powiew tak silny, że zgasił odrazu kilkanaście świec.
— Co to jest? zamykać drzwi! świece gasną! — ozwało się kilka głosów.
Lecz wraz z powiewem wleciał do pokoju jakby przestrach. Pani Winnicka, osoba bojaźliwa i przesądna, poczęła się żegnać głośno:
— W imię Ojca i Syna i Ducha...
— Cicho, acani! — rzekł pan Pągowski.
Poczem, zwróciwszy się do panny Anny, ucałował jej rękę.
— Nie pomiesza mi radości byle zgaszona świeca — rzekł — i daj Bóg być jeno do końca życia tak szczęśliwym, jako w tej chwili jestem, prawda Anulko?
A ona również pochyliła się do jego dłoni.
— Prawda, opiekunie — rzekła.
— Amen! — dokończył prałat.
I, powstawszy, począł mówić:
— Mości państwo! skoro ów niespodziany odgłos powaryował widocznie koncept panu cześnikowi Krzepeckiemu, niechże ja pierwszy będę tłumaczem tych afektów, którymi goreją dla przyszłych nowożeńców nasze corda. Więc, zanim zawołamy: o Hymen, o Hymenaios, zanim, rzymskiem obyczajem, Thalassiusa, nadobnego młodziana przyzywać zaczniemy, co daj Bóg, aby jak najprędzej się stało, wznieśmy ex imo ten pierwszy toast za ich pomyślność i za ich przyszłą szczęśliwość: vivant, crescant, floreant!