Strona:Henryk Sienkiewicz-Na polu chwały 1906.pdf/137

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Sobie jeno Pągowski tem ubliżył, nie tobie, a jeśli zemsty poniechasz, tembardziej będzie każdy podziwiał twoją wspaniałą i godną wielkiej krwi duszę.
— Oto mądre słowa! — zawołał ksiądz — których musisz okazać się godnym...
Z kolei uściskał Jacka Stanisław Cypryanowicz.
— Prawdę mówiąc — rzekł — to coraz więcej cię kocham...
Lecz panom Bukojemskim, którzy od chwili wysłuchania listu nie przestawali zgrzytać, taki obrót rzeczy nie był wcale po myśli. Za przykładem Stanisława poczęli i oni ściskać Jacka.
— Niech ta będzie, jak chce — ozwał się wreszcie Łukasz — ale na miejscu Jacka inaczej jabym sobie poradził.
— Jak? — zapytali z ciekawością dwaj bracia.
— Właśnie, że nie wiem jak, ale bym się namyślił i swegobym nie darował.
— Skoro nie wiesz, to się nie odzywaj.
— A wy, to niby wiecie?
— Cicho wać! — rzekł ksiądz. — Jużci bez odpisu tego listu nie ostawim, ale zemsty poniechać — chrześcijańska i katolicka rzecz.
— Ba! a jegomość też się w pierwszej chwili za bok porwał.
— Bom za długo przy nim szablę nosił. Mea culpa! A jakom rzekł, zachodzi jeszcze i ta okoliczność, że Pągowski jest stary i bez ręki. Na nic tu żelazne racye... I powiem waściom, że właśnie dlatego brzydnie mi do ostatka ten zaciekły człek, że w tak paskudny sposób z bezkarności korzysta.
— Będzie mu wszelako przyciasno w naszej okolicy — rzekł Jan Bukojemski. — Już to nasza głowa w tem, żeby żywa noga pod jego dachem nie postała...