Strona:Henryk Sienkiewicz-Na polu chwały 1906.pdf/138

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Tymczasem trzeba odpisać — przerwał ksiądz — i to zaraz.
Jednakże przez chwilę jeszcze namyślali się, kto ma odpisać: czy Jacek, dla którego był list przeznaczony, czy ksiądz, do którego był przesłany. Stanęło na tem, że ksiądz; sam Taczewski rzecz rozstrzygnął, rzekłszy:
— Dla mnie cały ten dom i wszyscy ludzie jakby wymarli, i szczęście dla nich, żem to sobie w duszy powiedział.
— Tak ci i jest! mosty spalone! — dorzucił ksiądz, szukając piór i papieru.
Na to Jan Bukojemski:
— To dobrze, że mosty spalone, ale lepiejby było, żeby i Bełczączka poszła z dymem! Bywało tak u nas na Ukrainie, gdy się jaki obcy przybłęda osiedlił a z ludźmi żyć nie umiał, to się samego usiekło, majątek zaś puszczało się z dymem.
— Nikt jednakże nie zwrócił uwagi na te słowa, prócz starszego Cypryanowicza, który machnął niecierpliwie ręką i odparł:
— Waćpanowie przybyliście w te strony z Ukrainy, ja z pod Lwowa, a pan Pągowski z pod Pomorzan, to, wedle waścinego dowcipu, pan Taczewski mógłby nas wszystkich za przybłędów uważać; ale wiedz o tem, że rzeczpospolita to jest wielki dom, w którym mieszka familia szlachecka i w którego każdym kącie szlachcic jest u siebie...
Nastało milczenie, z alkierza dochodziło tylko skrzypienie pióra i wymawiane półgłosem słowa, które ksiądz sam sobie dyktował.
Taczewski wsparł czoło na dłoniach i czas jakiś siedział bez ruchu; nagle wyprostował się, spojrzał po obecnych i przemówił: