Strona:Henryk Sienkiewicz-Na polu chwały 1906.pdf/132

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

w barłogu, skłuli ją oszczepami, a piastuna przywieźli w darze księdzu, którego miłość dla leśnych bestyj znana była powszechnie.
Staruszek, któremu przypadli do serca jako „chłopy szczere“, ucieszył się i do nich i do niedźwiadka — i aż popłakał się ze śmiechu, gdy ów, porwawszy jeden z kusztyków, nalanych dla gości miodem, począł ryczeć w niebogłosy dla wzbudzenia należytego postrachu i zabezpieczenia sobie łupu.
Poczem, widząc, że mu nikt nie odbiera, stanął na zadnich nogach i wypił jak człowiek, co jeszcze większą wzbudziło radość.
— Nie uczynię go ani piwniczym, ani bartnikiem — mówił rozbawiony ksiądz.
— Ha! — wołał, śmiejąc się, Stanisław Cypryanowicz — krótko był w szkole u Bukojemskich, ale przez jeden dzień tyle skorzystał, ileby się w boru przez całe życie nie nauczył.
— A nieprawda — odrzekł Łukasz — gdyż to jest bestya, która z przyrodzenia ma ten dowcip, że wie, co jest dobre. Ledwieśmy go z lasu przywieźli, zaraz się gorzałki napił, jakby co rano w lesie pijał, a potem psu dał w pysk: „naści (powiada) nie obwąchuj“ — i poszedł spać.
— Dzięki waszmościom, szczerą będę miał z niego pociechę — rzekł ksiądz — ale go piwniczym nie uczynię, bo choć na napitkach zna się dobrze, zbyt by gorliwie koło nich chodził.
— Niedźwiedź niejedno potrafi — zauważył Jan — u księdza Głomińskiego, w Przytyku, jest taki, o którym powiadają, że do organów kalikuje. Ale niektórzy się tem gorszą, bo czasem też i sam ryknie, zwłaszcza gdy go drągiem poekscytują.