Strona:Henryk Sienkiewicz-Na polu chwały 1906.pdf/133

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Niemasz w tem nijakiego zgorszenia — odpowiedział ksiądz — ptacy sobie gniazda w kościołach czynią i na chwałę Boską śpiewają, a nikt się tem nie gorszy. Każdy zwierz to też służka Boży, a Zbawiciel w stajence się narodził.
— Mówią przytem — rzekł Mateusz — że Pan Jezus młynarza w niedźwiedzia zmienił, więc może się w nim i dusza ludzka ostała.
A na to starszy Cypryanowicz:
— Toście młynarzową w takim razie zabili, za co musicie odpowiadać. Król Jegomość bardzo o swoje niedźwiedzie zazdrosny i nie po to leśniczych trzyma, aby mu je zabijali.
Usłyszawszy to, trzej bracia zatroskali się rzetelnie i, dopiero po dłuższym namyśle, Mateusz, chcąc coś powiedzieć na obronę spólnego uczynku, rzekł:
— Ba, albośmy to nie szlachta? Tacy dobrzy Bukojemscy, jak i Sobiescy.
Lecz Łukaszowi przyszła do głowy szczęśliwsza myśl, więc zaraz rozpogodził oblicze:
— Daliśmy kawalerski parol — rzekł — że nie będziem niedźwiedzi strzelać — prawda? To też nie strzeamy, jeno kłujem.
— Nie o niedźwiedziach teraz król jegomość myśli — zauważył Jan — a przytem nikt mu nie doniesie. Niechby który leszczowy śmiał... Ha! szkoda wszelako, żeśmy się panu Pągowskiemu i panu Grothusowi z tem pochwalili, bo pan Grothus właśnie do Warszawy jechał, a że króla często widuje, to może tam przypadkiem się wygadać.
— A kiedyście Pągowskiego spotkali? — zapytał ksiądz.
— Wczoraj. Właśnie pana Grothusa odprowadzał. Wiecie, dobrodzieju, gdzie jest karczma, co się Mor-