Strona:Henryk Sienkiewicz-Na polu chwały 1906.pdf/100

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

i począł szlochać. Więc gdy wstali i przeszli do pierwszej izby, westchnął głęboko ksiądz Woynowski i tak mówił:
— Mój Jacku, siła ja w życiu za moich żołnierskich czasów przeszedłem i cięższa od twojej przygoda mnie spotkała, o której nie chcę opowiadać, ale to ci tylko powiem, że w chwili najsroższego bolu, ułożyłem tę oto właśnie modlitwę i że ratunek jej zawdzięczam. Nieraz odtąd ją powtarzałem w każdem nieszczęściu, a zawsze z ulgą wielką. Dlatego odmówiłem ją i teraz. I jakże? Zali cię nie popuściło? Powiadaj!
— Żałośnie mi jest, ale mniej piecze — odrzekł Taczewski.
— A widzisz! Teraz napij się wina, ja zaś powiem ci, a raczej pokażę, jeszcze coś takiego, co ci powinno dodać otuchy. Patrz.
I, pochyliwszy głowę, pokazał straszliwą na niej szramę białą, między białemi włosami, a biegnącą przez całą czaszkę — i rzekł:
— Małom z tego nie umarł. Rana bolała okrutnie, ale blizna nie boli. Tak zawsze bywa, Jacku. Twoja rana też boleć przestanie, gdy z czasem w bliznę się przemieni. Powiadaj teraz, coć spotkało.
Jacek począł opowiadać, ale mu nie szło. Nie miał on tego w naturze, aby zmyślać, przesadzać lub dodawać, więc teraz dziwił się sam, że to wszystko, co go tak boleśnie dotknęło, w opowiadaniu wydaje się mniej okrutne. Jednakże ksiądz Woynowski, człowiek widocznie doświadczony i znający świat, wysłuchawszy go do końca, rzekł:
— Rozumiem, że trudno wydać w słowach spojrzenia albo li też gesta, które mogą być zgoła pogardliwe i uwłaczające. Nieraz też o jedno spojrzenie, albo machnięcie ręki, do pojedynków i do krwi przelewu