Strona:Henryk Rzewuski - Pamiątki JPana Seweryna Soplicy.djvu/263

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

zieniu, gdzie prócz chleba suchego i wody nic nie miałem, i kiedy koledzy nasi po mieście chodzili, nas trzymano w jamie. Pięknie nam posłużyło, żeśmy się z łaciną popisali.
Wtem jednej nocy wpada do naszej ciemnicy adjutant gubernatorski i obu nas wyprowadza aż za miasto, słowa nam nie mówiąc. Dopiero za miastem pokazawszy nam saneczki parokonne, kazał nam wsiąść, dał nam po dwadzieścia pięć rubli i powiedział:
— Jedźcie sobie do Polski i uciekajcie co prędzej.
My tedy dalej w drogę i nazajutrz jeszcze stanęliśmy szczęśliwie na ziemi rzeczypospolitej, w województwie witebskiem. Moglibyśmy byli do naszych gniazd trafić i szukać spokojnego chleba, zwłaszcza pan Grużewski, co miał swoje dziedzictwo; ale natura wilka ciągnie do lasu a Polaka do służenia ojczyźnie. Każdy z nas swoją drogą jak mógł dostał się w województwo krakowskie, gdzie konfederacya barska jeszcze trwała. Tam uściskaliśmy naszych kolegów, którzy mieli nas za przepadłych.
Dlaczego zaś adjutant gubernatorski ułatwił nam ucieczkę, później się dowiedziałem, za powrotem do kraju, od pozostałych w Smoleńsku spółwięźniów. Oto carowa otrzymała doniesienie, że gubernator smoleński nieludzko się obchodził z niektórymi więźniami; bo byli Polacy, co mieli