Strona:Henryk Pontoppidan - Ziemia obiecana.djvu/295

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

tał śmiejąc się — Ano, nie wygląda mi jakoś na umrzyka. Ej, cielątko z ciebie, Hansino! Tylko Kopenhagczyk leci zaraz do lekarza i aptekarza, gdy go ząb zaboli. Gdyby malec nie miał tego worka na głowie, wyglądałby poprostu jak malowany!
Hansina, siedząc na sąsiedniem łóżku, karmiła piersią małą Dagny.
— Doktor mówił, że wcale nie jest dobrze i że powinniśmy byli dawno posłać po niego — powiedziała, chcąc się bronić, ale wygląd syna i beztroska wszystkich zachwiały ją w zapatrywaniu na sprawę.
— Ach, ten doktor! — zaśmiała się babka, gładząc włosy Sigridy, która, niby kotek, ocierała się o nią przymilnie, pożerając oczyma zawiniątko — Gdyby się tak działo, jak mówią doktorzy, to dawno wszyscy leżelibyśmy w grobie. W ostatnich dniach połknęła podobno dziewczynina Pera Petersensa igłę. Przyjeżdża lekarz, napycha ją kartoflami, zakalczastym chlebem i Bóg wie czem jeszcze, mało się dziecko nie udławiło... a za chwilę znajdują igłę, która sobie najspokojniej siedzi w poduszeczce na stoliku babki. Tak się stało!
— Cóż temu winien lekarz? — uczyniła zarzut Hansina.
— Może i nie winien, ale pamiętasz pewnie tę historję z Soerenem Sajlerem jeszcze z czasów starego doktora Valloeva, który był pono dużo mądrzejszy od Hassinga. Otóż Valloev powiedział, że stary Soeren pożyje jeszcze tylko trzy dni najwyżej. Cała familja wzięła się do roboty, zawiadomiono wszystkich, rozpisano listy, wybielono na pogrzeb salę, a podobno sprowadzono nawet trumnę. Tymczasem po trzech dniach Soeren wstał, wsadził fajkę w zęby i wziął się do zwykłej roboty. I tak so-