Strona:Henryk Pontoppidan - Ziemia obiecana.djvu/192

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

mule chrztu. Przeżyliśmy niezapomniane chwile, wierzaj mi!
— Może pan spocznie trochę w domu! — poprosił z naciskiem Emanuel.
— Nie! Nie! — zawołał. — Wypędźże mnie już, inaczej będę tu stał do nieskończoności i paplał do ostatniego tchu. Więc tedy do widzenia, przyjacielu drogi! Pozdrów całą rodzinę narzeczonej swojej!
Ledwo wyszedł z podwórza, ukazała się Hansina w drzwiach pralni. Rękawy miała wysoko zakasane, a w dłoniach niosła wielką misę z odpadkami kuchennemi. Nadeszła w sam czas, by jeszcze dojrzeć plecy gościa mijającego zewnętrzną bramę obejścia.
— Ach! — zawołała stawiając miskę na schodach i podbiegając do Emanuela. — Zdaje mi się, że to nasz dyrektor uniwersytetu! Cóż się stało? Czy długoście rozmawiali? Byłam z matką w piwnicy i nie słyszałam was... Wszakże to on, prawda?
— Tak, to on! — odrzekł.
Ton odpowiedzi skłonił ją do spojrzenia na Emanuela, gdyż było w jego brzmieniu coś, niby rozczarowanie.
— Czy ci się nie podoba? — spytała.
Wyglądała w tej chwili tak uroczo z trwożną miną i zakasanemi wysoko rękawami koszuli, że Emanuel, wiedzący, jak fanatycznie jest przywiązana do starego entuzjasty, nie mógł się jej sprzeciwiać i w odpowiedzi uśmiechnął się tylko, muskając jednocześnie pieszczotliwie jej policzek. Był zresztą nietyle rozczarowany co zdumiony, zakłopotany i oszołomiony przeraźnym zalewem słów, których połowy nie rozumiał.