Strona:Henryk Pontoppidan - Ziemia obiecana.djvu/191

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

tam zeszłej jesieni na wspaniałem zebraniu w lesie wraz z Pawłem i Ernestem z Vallekidy. Paweł i Ernest mówili ze stanowiska historycznego, ja zaś opowiedziałem kilka bajeczek. Było to niezmiernie ciekawe!
— Może pan raczy wejść na chwilę! — zdołał wreszcie wtrącić Emanuel. Rozlewna poufałość dyrektora wprawiała go w zakłopotanie, a przykre mu również było, że miał na sobie odzież roboczą, w której go dotąd nikt obcy nie widział.
— Nie, nie, przyjacielu, nie teraz, później! — zawołał dyrektor. — Przyjdę niedługo. Chciałem tylko wpaść mimochodem i zgłosić swe przybycie. Spotkałem, wyobraź sobie, na wybrzeżu tego waszego Jensa Ivera. Przyjechał od mądrej Grety ze Styrnö. Stara matka jego ciężko zaniemogła, biedaczka!... Obiecałem, że przyjdę i pomówię z nią, jesteśmy z dawien dawna przyjaciółmi. No, no, powiedzże Elzie, że mnie będzie miała na wieczerzy, przyprowadzę kilku jeszcze przyjaciół, posiedzimy i zabawimy się ślicznie. Do widzenia, przyjacielu! Nie uwierzysz, jak mnie cieszy, żem cię zobaczył. Pozdrowię od ciebie Jettę, bądź pewny! Ucieszy się ogromnie! Miała wielką ochotę jechać ze mną, ale musiała zostać w szkole i pilnować małych dziewczątek. Wiesz co, byliśmy niedawno w Kopenhadze, wiesz przecież... na wielkiem zjeździe wiosennym „Nowego Związku Duńskiego.“ Mieszkaliśmy u Adolfa Ewaldsena i było nam jak w raju. Jednego wieczoru byliśmy u Leny Gilling... no, możesz sobie wyobrazić, jaki tam panował ścisk, przyszli bowiem wszyscy niemal uczestnicy zjazdu. Przyjmowano nas wspaniale. Tyge Jakobsen przyszedł także i mówił w sposób wielce podniosły o for-