Strona:Henryk Pontoppidan - Ziemia obiecana.djvu/188

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

dniego otrzymał listy od ojca i rodzeństwa, z okazji zaręczyn napisane. Było to jeno krótkie potwierdzenie, że otrzymali jego „niespodziewane zawiadomienie.“ Nic ponadto. Nie wymieniono nawet imienia Hansiny i nie spytano o nią słowem. Mimo że nie spodziewał się oczywiście radości z ich strony, a tem mniej zrozumienia głębszych motywów swego postępku, to jednak zabolała go i osmuciła obojętność ojca. Jakże dalecy się sobie teraz stali? Zrozumiał, że milczeniem swem stwierdzili, iż uważają go za straconego bezpowrotnie i że nie życzą sobie wziąć żadnego udziału w jego nowych sprawach rodzinnych. Pojął, że uważają te zaręczyny za coś w rodzaju samobójstwa, równie poniżającego dla dostojnej rodziny Hanstedów, jak swego czasu śmierć jego matki, toteż nie wątpił już teraz, że imię jego zostanie z ich pamięci wymazane.

Gdy w chwilę potem Emanuel wyszedł na podwórze, by umyć pod studnią ręce, zobaczył barczystego mężczyznę, z wyglądu przypominającego księdza, gramolącego się przy pomocy laski na kamienne stopnie przed drzwiami domu. Posłyszawszy kłapanie drewniaków po podwórzu, przybysz obrócił się, wyciągnął oba ramiona i wydał głośny okrzyk.
Ubrany był w długi surdut i czarne spodnie, opadające workowato na trzewiki o szerokich nosach. Z pod skrzydlatego, brudnawego, żółtego kapelusza słomianego spływały w kędziorach ciemne włosy aż na kołnierz, a bujna bardzo, szpakowata już broda pokrywała kamizelkę o dwu rzędach rogowych guzików, tak że nie było widać ni kawałka bielizny.