Strona:Henryk Pontoppidan - Ziemia obiecana.djvu/184

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

nieco niżej po stoku, zatrzymał się nagle. Ujrzał Hansinę, karmiącą tuż pod domem rodzicielskim, mlekiem z flaszki, osierociałe jagnię. Siedziała skulona i zajęta tak dalece, że go nie spostrzegła, on zaś stał długo, ogarnięty czarem tego widoku i uśmiechał się radośnie. Hansina miała tę samą, wiśniowej barwy suknię odświętną, w której ją widział wówczas, kiedyto poraz pierwszy obejrzał ją dokładnie, to też strój wydał mu się piękny. Na sukni miała biały fartuch, a całą głowę jej osłaniał wielki, skrzydlaty kapelusz.
Pod wpływem chwilowej swawoli, zapominając, że to pora nabożeństwa, otoczył dłońmi usta i krzyknał: — A ku ku! — Spojrzała żywo i skinęła mu głową, nie puszczając jagnięcia z rąk. Dopiero, gdy podszedł blisko, wstała i podała mu rękę. Otoczył ją ramieniem, szepcąc: — Droga moja! — i wycisnął pocałunek na policzku. Oswoiła się zwolna z Emanuelem, czerwieniała atoli, ile razy ją całował. To też chcąc ukryć zakłopotanie, zaczęła co prędzej, z wielkim zapałem opowiadać, co zaszło w domu, od kiedy się rozstali, a więc od wczoraj wieczór. Mówiła o maciorze, która się oprosiła w nocy, o krowie, co zerwała łańcuch i o śmietanie, która nie chciała w żaden sposób dać masła. Zainteresowanie Emanuela sprawami gospodarczemi pobudziło ją również do tego samego, teraz wydało jej się każde, najprostsze zajęcie szlachetniejszem, a dom przybrał nową postać.
Wsunął rękę pod jej ramię i poszli zwolna, poufale zbliżeni, ku domowi. W otwartem oknie sypialni stała napół rozebrana Elza, zabierając się do czesania bujnych, siwawych już dobrze włosów. Nie przyszło jej nawet do głowy wstydzić się obec-