Strona:Henryk Pontoppidan - Ziemia obiecana.djvu/181

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

miany kapelusz, w miejsce dawniejszego, z ciemnobrunatnego pluszu. Ustawiczny ruch na świeżem powietrzu, pod palącemi promieniami letniego słońca ubarwił w ciągu ostatniego tygodnia twarz jego na kolor brunatno-czerwony, a na grzbiecie nosa i pod oczyma ukazały się żółte piegi. Natomiast chrystusowa, jasna broda jego, wyblakła tak, że niemal biało odbijała od ciemnej skóry.
Nie miał on dokładnego wyobrażenia o doniosłości wrzenia i niepokoju, jaki wywołał w gminie w ostatnich tygodniach. Ponieważ sam był w tej chwili przedmiotem walki, przeto Skibberupacy, znowu na wniosek Hansena, nie wtajemniczyli go w swe plany. Z tego samego powodu przyszli teściowie trzymali się od całej sprawy zdala, to też wiedział tylko, że parafjanie zamierzają w jakiś sposób zaprotestować przeciw odsunięciu go od funkcyj kościelnych. Sam chciał zrazu przeciąć wątłą nić, łączącą go jeszcze z plebanją i przenieść się do pewnej rodziny w Skibberupie, która mu chciała odstąpić parę izb. Posłyszawszy jednak, że proboszcz wniósł rzeczywiście skargę do biskupa, postanowił zostać, by nie wyglądało, że boi się wytrwać na stanowisku i nie chce brać odpowiedzialności za swe czyny.
Spędzał zresztą całe dni w domu teściostwa, w ten sposób unikając spotkań z proboszczem i panną Ranghildą, a nadewszystko tak był zaabsorbowany szczęściem swojem, oraz nowym światem, jaki mu się ukazał w Andersowskiem gospodarstwie, stajni i polu, że nie bardzo sobie zdawał sprawę z tego, co się wokół działo.
Musiał też ułożyć sobie plan na przyszłość i zajęty nim, tracił nieraz świadomość samej walki.