Przejdź do zawartości

Strona:Henryk Pontoppidan - Djabeł domowego ogniska.djvu/84

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

natomiast matka wychowywała ją po męsku, hartując, zmuszając do rozmaitych sportów i przebywania wciąż na powietrzu, jakby chciała z niej koniecznie uczynić Amazonkę.
Jakie miała zamiary owa niezbadana kobieta jawiąc się sama? Kapelan spozierał na sztywną, opiętą w suknię, niby mundur, ponurą Torę i nie roił zgoła pomyślnych wróżb.

Szwagier właściciela dóbr Engelstofta, dyrektor szkoły realnej, siedział w tym właśnie samym czasie w sali bibljotecznej Sofiehoej i układał papiery. Zapalono co drugą świecę w wielkim żyrandolu, ozdobionym pryzmatami szklannemi, wiszącym u stropu, a ponadto rozstawiono po stołach lampy. Był to człowiek krętowłosy o wargach murzyńskich, mimo brzydoty podobny do zmarłej siostry swej, a co najmniej budzący przypomnienie południowego jej pochodzenia. Umiał on z biegiem czasu zawładnąć wszystkiem i stać się niezbędnym Engelstoftowi. Od czasu kiedy ten był w łóżku i nie mógł przyjmować interesentów, objął zarząd majątku. Codziennie, po godzinach szkolnych wyjeżdżał z pobliskiego miasta najlepszym powozem do Sofiehoej i tutaj, w bibljotece odbywał konferencje z rządcą i buchalterem, nie tając wcale, że jest teraz tutaj panem i że w przyszłości jego jeno wola będzie miarodajną.
Papiery, które właśnie starannie przeglądał, były to pożółkłe akta, dobyte z prastarego archiwum zamkowego. Dyrektor posiadał wykształcenie uniwersyteckie i nie obcą mu była ambicja naukowa. Doprowadził do porządku okryte pyłem wieków doku-