Przejdź do zawartości

Strona:Henryk Pontoppidan - Djabeł domowego ogniska.djvu/85

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

menty, odwieczne listy, kontrakty kupna, załączniki dowodowe w rozlicznych procesach figurujące, oraz testamenty. Był z zawodu historykiem i w pewnych chwilach uważał się za zapoznaną przez prowincjonalnych błaznów wielkość.
Wrócił właśnie od jedzenia, nasycony i podniecony doskonałem winem. Nad głową jego, niby nimb, unosiło się kółko wonnego dymu, snujące się z hawańskiego cygara. Przed sobą miał zastawę z czarną kawą i kilka, flakonów z likierami do wyboru.
Nie wiedział, że ktoś ma przybyć do Sofiehoej, a tem mniej, kto ma być owym gościem. Właśnie przed jego przybyciem, szwagier przeszedł atak duszności i nie mógł go przyjąć, zaś kilka wtajemniczonych osób miało ścisły nakaz milczenia. Engelstoft sam chciał zawiadomić szwagra, co ma się stać.
Nic nie budziło jego podejrzeń, cisza zwykła panowała wokół, nie było żadnej bieganiny, a tylko wielki zegar w soli parterowej wybijał spiesznie kwadranse i wydzwaniał ustawicznie tęż samą melodję w tempie walca. Za moment rozlegały się tętniące rozgłośnie, powolne dźwięki zegara wieżowego. Poza onemi odgłosami szuścił jeno wiatr jesienny monotonnie w okrytych zeschłemi liśćmi konarach drzew parku.
Związał starannie pęk starych dokumentów i, rozparty we fotelu, mlasnął wydatnemi wargami puszczając w powietrze nowe kółko siwego dymu.
Dotychczasowe odkrycia posiadały już wartość naukową. Liczył na to, że gdy zdobędzie upragniony spokój i przestanie zajmować się szkołą, uporządkuje cały materjał, a wówczas postanowił wydać książkę pełną rycin i podobizn. Będzie to, jak sądził, małe