Przejdź do zawartości

Strona:Henryk Pontoppidan - Djabeł domowego ogniska.djvu/147

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

wieść z równowagi. Naczelnik policji był natomiast bardzo zmieszany. Przez dobrych dziesięć minut mówił o rzeczach postronnych, dyktował protokolantowi różne drobiazgi, a dopiero opanowawszy się, zadał pytanie decydujące.
— Zniszczenie dokumentu nastąpiło tedy na wyraźne życzenie chorego, z jego zgodą i wiedzą?
— Tak.
— A powodem tego było, iż po rozmowie z panią przekonał się, iż ludzie którzy chcieli przemienić Sofiehoej na przytułek działali z pobudek egoistycznych i karygodnych... nieprawdaż?
— Tak!
— Cóż się stało z dokumentem? To znaczy w jakiż sposób został zniszczony?
— Spaliłam go!
— W piecu?
— Tak.
— Czy na kominku w sypialni chorego?
Sposób, w jaki zostało postawione owo pytanie, oraz napięcie widoczne w oczach pisarza i starych pensjonistów pod oknem, którzy ją pożerali oczyma, zwróciły uwagę pani Engelstoft, że zastawiono na nią jakąś pułapkę. Przeraziła się i rzekła, chcąc zyskać na czasie:
— Czyż to nie jest rzeczą obojętną?
— Koniecznem jest łaskawa pani, byśmy wyjaśnili także i ten szczegół.
— Nie spaliłam dokumentu w sypialni! — odrzekła i zaraz spostrzegła, że twarz przewodniczącego wyjaśnia się, zaś pisarz i inni są rozczarowani wielce — Nie chciałam tego uczynić, gdyż był wiatr na dworze,