Przejdź do zawartości

Strona:Henryk Pontoppidan - Djabeł domowego ogniska.djvu/146

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— Proszę nie zapominać, że pani zeznaje jako świadek, w danym razie musi swe zeznania stwierdzić przysięgą! Czy pani gotowa to uczynić?
— Tak!
— Tedy nie mam już pytania dla pani. Ale proszę nie odchodzić, gdyż może się jeszcze okazać konieczność obecności pani.
Patrzył na nią jak odchodziła i pomyślał:
— Coś tkwi w tem wszystkiem! Wszakże jednocześnie płakała i kłamała... Coś w tem tkwi... ale co?
Po krótkim namyśle polecił wysokiemu policjantowi wezwać panią Engelstoft, której ze specjalnej kurtuazji oddano za poczekalnię osobny pokój.
Ukazała się w progu dumna, poważna i rozejrzała się nieco niepewnie wokoło. Po chwili podeszła zwykłym swym, żywym energicznym krokiem ku ławie świadków, a przewodniczący pozdrowił ją ukłonem tak niskim i uprzejmym, jak pozwalało na to dostojeństwo urzędu, który piastował w tej chwili. Odpowiedziała skinieniem głowy i usiadła.
Przewodniczący rozpoczął przesłuchanie od przeproszenia, że ją fatygował, ale zeznania jej są konieczne, gdyż idzie głównie o to, czy zmarły mąż jej był zupełnie świadomy swej woli i czynów w chwili, kiedy się zdecydował na zniszczenie wiadomego dokumentu darowizny.
Pani Engelstoft skinęła ponownie głową, potem zaś odsłoniła twarz i wpiła spojrzenie w twarz urzędnika, nie zmrużywszy oczu. Wiedziała, że ma nań wpływ i postanowiła to wykorzystać.
Zawczasu rozważyła co i w jaki sposób powiedzieć może bez ryzyka i postanowiła nie dać się niczem wy-