Przejdź do zawartości

Strona:Henryk Pontoppidan - Djabeł domowego ogniska.djvu/132

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— Zostałeś pan tedy proboszczem, — odparła ozięble — Ale wszakże słyszałam, że celem pańskim była działalność misjonarska w centralnej Azji... Chciałeś pan zostać apostołem W schodu... Czemuż porzuciłeś pan ten plan?
— Zmusiły mnie okoliczności!
— Prawda... przypominam sobie. Towarzystwu Misyjnemu brakło pieniędzy...
— Tak jest.
— O jakże wysoką szło sumę?
— O pięć do sześciu tysięcy...
— Ha... i mimo to wyrażasz się pan pogardliwie o rzeczach tej ziemi? Nawet sam Pan Bóg poradzić sobie bez pieniędzy nie może. Biedni Chińczycy czekać muszą na zbawienie wieczne, aż napłynie do kasy gotówka...
Kapelan potrząsnął głową.
— Znowu pani drwi! — powiedział — My, chrześcijanie rzeczy tych nie bierzemy tak powierzchownie. Rozumiemy, że Bóg, kierujący wszystkiem wedle zamierzeń swoich, i w tym wypadku wie co czyni, kładąc przede mną zaporę.
— A, tak...? Oczywiście wygodniej jest być misjonarzem we własnym kraju. Czyżby jednak było rzeczą niemożliwą uzyskać tej sumy od rodziców? Są to pono ludzie majętni...
— Drodzy moi rodzice daliby dziesięć razy tyle by mnie powstrzymać. Klimat tych okolic jest niezdrowy. Poprzedni misjonarze poumierali na żółtą febrę... Trudno tam pono wyżyć Europejczykowi.
— Zazwyczaj przesadzają ludzie w takich razach...