Przejdź do zawartości

Strona:Henryk Pontoppidan - Djabeł domowego ogniska.djvu/133

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— I mnie się tak wydaje. To też klimat sam mnie nie odstrasza. Byłem zawsze zdrów i znosiłem doskonale zimno i gorąco.
— Tedy może ziścisz pan jeszcze swój zamiar, jeśli Towarzystwo Misyjne porośnie w pióra i zdobędzie się na koszta wyprawy.
— Tak uczynię niewątpliwie! Złożyłem Bogu ślubowanie i dotrzymam...
Pani Engelstoft siedziała i bawiła się nerwowo kwastem poduszki, zwisającym z fotelu. Nagle zerwała się i podbiegła niemal ku oknu, jakby uciec chciała przed własnemi myślami.
Rozmowa urwała się, a gdy Estery ciągle nie było, przyszło kapelanowi na myśl, że ją może spotka w ogrodzie, jak dnia poprzedniego. Miał nie samo jeno współczucie dla samotnej, biednej dziewczyny, w czasach ostatnich powziął nadzieję, że uda mu się przywieść do równowagi jej, błądzącą po bezdrożach marzeń, duszę. Wiedział, że żyje, że wzrosła jak poganka, jak dzika, bez światła prawdy, bez wszystkiego co ważne i konieczne. Ale w umiłowaniu kwiatów i ptaków dostrzegał popęd religijny, który zboczył na błędne drogi i sądził, że gdy się raz zbudzi, będzie silny i zdobędzie bramy niebiosów. Zbliżył się do pani Engelstoft i pożegnał ją, a ona podała mu rękę, odwracając głowę. Nie mogła się zdobyć, by mu spojrzeć w oczy. Trudno jej było jeszcze osadzić, czy jest szczery i naiwny, czy obłudny, postanowiła jednak w każdym razie zamknąć przed nim drzwi swego domu.
Stała przy oknie, i bębniąc palcami po szybie, rozmyślała nad tem, że, poświęcając kilka tysięcy, może posłać na śmierć niechybną człowieka, który był naj-