Przejdź do zawartości

Strona:Henryk Pontoppidan - Djabeł domowego ogniska.djvu/130

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

i innych planowanych zmian, aż umysły dojdą do niejakiej równowagi.
— Nie prosiłam pana o radę! — odparła dumnie.
— To prawda! — przyznał — Ale pozwoliła mi pani mówić otwarcie. Wyraźnie powiedziała pani, że zależy jej na tem, bym niczego nie obwijał w bawełnę. To też mam przekonanie, że w obecnej chwili trudna będzie skłonić kogoś z miejscowych ludzi, by jął się pracy w Sofiehoej. O ile wiem, dużo czeladzi odeszło już nawet.
Pani Engelstoft nic na to nie odpowiedziała. Patrzyła nań bacznie, chcąc się dowiedzieć czy naiwność jego jest szczera, czy też może bierze udział w skierowanym przeciw niej komplocie, osłaniając się jezuicką chytrością.
Obróciła po chwili głowę i oświadczyła:
— Mleczarnia zostanie niezwłocznie przebudowana. Jeśli ci bandyci będą mnie dalej bojkotować, to sprowadzę ludzi innych. Mnie wszystko jedno kto zarobi.
Kapelan milczał ponuro.
— Czy pozwoli pani na jedno pytanie? — spytał.
— Proszę bardzo!
— Słyszałem, że pani postanowiła przystąpić do tej przebudowy mleczarni w celu urządzenia jej wedle nowego systemu, podobnie jak to pani uczyniła w Agersaegaardzie. Idzie o to, by uzyskać jeden procent więcej masła.
— No... i cóż dalej?
— Znam podziwu godną energję pani. Ale, choćby się nawet udało uzyskać ten procent i wartość Sofiehoej podnieść o małą kupkę złota, czy pani przez to będzie się czuła bodaj odrobinę szczęśliwszą?